"Uroczysko" ("Pan Samochodzik i święty relikwiarz") - recenzja



        Tomasz bierze udział w ekspedycji, podczas której grupa archeologów rozkopuje prastary kurhan na samotnej, opuszczonej wysepce wśród bagien. Chociaż „rozkopuje” to może twierdzenie trochę na wyrost, przez kilka dnie głównym bowiem zajęciem naukowców jest gra w karty i siatkówkę. Wszystko to za sprawką miejscowego... diabła imieniem Kuwasa, według ludowej legendy strażnika skarbów rzekomo znajdujących się w grobowcu, który za wszelką cenę usiłuje przeszkodzić w ich odkryciu. Mieszkańcy okolicznych wiosek tak mocno wierzą w swojego Kuwasę, że często-gęsto nawet wyręczają go w osobistym płataniu psikusów archeologom.
        Jednocześnie przed bohaterami pojawia się tajemnica XII-wiecznej romańskiej kolegiaty, stojącej w sąsiedniej wsi. Przypadkowe odkrycie dokonane przez dwóch rywalizujących ze sobą i wiecznie się sprzeczających profesorów może w konsekwencji doprowadzić do rozwikłania sprawy mającej swój początek jeszcze w czasach zmagań polsko-krzyżackich. Ale czy Tomasz będzie potrafił rozsupłać zagadkę uwięzioną przed wiekami w murach monumentalnej świątyni, podobnej „do przykucniętego dziwacznego zwierza, który wsparł się o ziemię na przednich łapach, zgarbił, przyczaił, wtuliwszy głowę w ramiona i wystawiwszy spiczaste uszy”?
        A do tego wszystkiego wplątuje się jeszcze wątek kryminalny, kończący się, jak na książki Nienackiego, dość makabrycznie...

„Vive diu vitmaque tuam perpende...”

        Ten to tajemniczy napis, znajdujący się na płycie grobowej kanonika pochowanego w kolegiacie, stanowi jedno z głównych zmartwień Samochodzika. Przede wszystkim dlatego, że jest dla niego kompletnie niezrozumiały... Przyszły ekspert od spraw historii sztuki, posiadający rozległą i wszechstronną wiedzę, rzucający od niechcenia łacińskie przysłowia i sentencje, występuje bowiem tutaj pierwotnie jako dziennikarz, a po zmianach student, który przez szkołę średnią przebrnął z kłopotami, a o mowie Juliusza Cezara ma pojęcie bardziej niż śladowe.
        "Uroczysko" to debiut Nienackiego, książka, która powstawała, gdy serii przygód Pana Samochodzika nie było jeszcze w najśmielszych planach i dopiero przez Wydawnictwo Warmia została do tejże serii włączona. Potem zaś było przez jakiś czas pierwszą przygodą Tomasza, zanim dołączyło do nich dodatkowo "Pozwolenie na przywóz lwa". Podejrzewam za to, że Nienacki pisząc kolejne części miał w pamięci początki swojej twórczości i świadomie nawiązał do głównej postaci - to samo imię, zainteresowania historią, pamiątkami z dawnych wieków itp. Przyszło mu to tym łatwiej, że swojego bohatera obdarzył wieloma własnymi cechami i przeżyciami. Zresztą... w "Zagadkach Fromborka" jest przecież krótka wzmianka o niniejszej historii i nawet występuje tam archeolożka (brr, poprawne politycznie, ale wstrętne słowo) Babie Lato.
        Mimo, że brak tu pewnych rzeczy typowych dla późniejszych "Samochodzików", przede wszystkim wehikułu i wszystkich związanych z nim perypetii, to bez trudu można rozpoznać głównego bohatera. Pamiętam, kiedy pierwszy raz natknąłem się na tę książkę w bibliotece. "Samochodziki" były wówczas wydawane przez Pojezierze, a "Uroczysko" nie należało jeszcze do serii. Znalazłem je właśnie na półce i wahałem się bardzo, czy warto wobec tego wypożyczyć je i przeczytać. Szukałem jakiegoś kolejnego "Samochodzika", o żadnej innej twórczości Nienackiego nie słyszałem i nie byłem nią zainteresowany. Aby się upewnić otworzyłem jednak książkę na chybił-trafił i przeczytałem kilka zdań... po czym natychmiast zabrałem ją do domu i wziąłem się do lektury.
        Powieść napisana jest wspaniałym językiem, powiedziałbym poetyckim, gdyby nie to, że nie cierpię poezji. Na szczęście jest to proza, ala opisy na przykład burzy czy bagien mają w sobie jakiś niepowtarzalny urok. I powtarzam, że do wszelkich rozwlekłych dłużyzn, które nie wnoszą nic nowego do akcji powieści, powodując szybkie znudzenie czytelnika, żywię głęboką niechęć. Jednak zdania, jak te: „Burza pędziła przez las na podobieństwo rozszalałego konia. Dudniła kopytami, cwałowała ostrym pędem, a jeszcze raz po raz jakby ją ktoś poganiał batem, podcinając palbą błyskawic. Lunął deszcz. Ogłuszył nas łomot kropel na blaszanym dachu, wiadrami wody chlusnęło na szyby” - mają w sobie jakiś dziwny czar. Kiedy czytam opis wysepki: „W chłodne dnie i noce unoszą się nad Uroczyskiem roje złośliwych i krwiożerczych komarów, w ciepłe noce oprócz nich podnosi się z bagien biała, lepka mgła i jak liszaj osiada na listkach miodownika, opatulając wysepkę jakby wilgotną watą. W słoneczne dni Uroczysko bez skrawka cienia smaży się na moczarach jak na rozgrzanej patelni, powietrze przesyca tu mdły, ckliwy zapach gnijących łodyg turzycy i traw bagiennych; w deszczową pogodę wysepka i moczary chłoną wodę jak gąbka” - to wyobrażam sobie, że właśnie na niej stoję. Czytając fragmenty dotyczące kolegiaty, można niemal oddychać atmosferą tej dwunastowiecznej budowli, można się poczuć obecnym w jej posępnych i surowych murach. Czytając przedstawienie przebiegu pogrzebu prasłowiańskiego księcia czy polsko-krzyżackiej potyczki, można łatwo poczuć się naocznym świadkiem tamtych wydarzeń. Już w swojej pierwszym utworze posiadł więc Nienacki sztukę sugestywnego czarowania czytelnika dziejącą się historią, plastycznego, omalże trójwymiarowego konstruowania opisywanej rzeczywistości. Potem tę umiejętność rozwijał, na przykład w "Templariuszach", "Niesamowitym dworze" czy "Złotej rękawicy" lecz ta powieść - choć debiutancka - może się równać z najlepszymi.
        Jest tu również wiele wspaniałego humoru, może więcej nawet niż w innych powieściach Autora. Sceny egzorcyzmów odprawianych nad Nemstą, któremu „głowa dziwnie ciążyła”, „dyskursował nad miarę, nie wiedzieć o czym” (co staje się zrozumiałe, o ile zna się okoliczności) i nie chciał mówić psalmu "Miserere mei Deus", epizod z Dryblasem gotującym jajka, historia przyjęcia pacjenta do szpitala powiatowego (to dwa przykłady raczej czarnego humoru) czy przede wszystkim milicjanci zbierający zeznania mieszkańców wiosek na temat ich spotkań z Kuwasą, należą do moich ulubionych i zawsze wywołują wesołość.
        Jest też coś, co potem zostało całkiem wyrugowane z serii, gdzie Tomasz stając się ideałem do naśladowania w zasadzie nie brał alkoholu do ust - a tu widzimy go jako wielkiego amatora wina porzeczkowego. Cóż... zwykłe obozowe życie, gdzie pewnie wyskokowe napoje były na porządku dziennym, a już na pewno wieczornym. Opisał więc Nienacki to, czego był naocznym świadkiem (a że brał udział w podobnych ekspedycjach, wiemy np. z artykułów "W pracowniach" i "Czy ma Pan sobowtóra?"), dopiero z czasem zaczął sobie narzucać autocenzurę.
         Trochę szkoda, że Nienacki rozwiał złudzenia, przyznając się w zakończeniu do mistyfikacji - w rzeczywistości nie istnieje opisana okolica, więc nie mogła mieć miejsca również cała ta historia. Pamiętam jak po lekturze "Templariuszy" oglądałem mapy szukając Miłkokuku i Kortumowa, a po "Księdze strachów" próbowałem zlokalizować na Pojezierzu Myśliborskim miejscowość Jasień, położoną nad jeziorem w kształcie litery "S"... Chociaż - czy na pewno ta okolica nie istnieje? Jak się przekonał Krzysiek Szuba odwiedzając Tum, prawdziwej wysepki niekoniecznie trzeba szukać aż na białostocczyźnie, bo idealnie pasująca jest właśnie na miejscu, widać ją spod kolegiaty.
        No i jeszcze rzecz dla mnie najważniejsza: tajemnica kolegiaty, która na odkrycie czeka od sześciuset lat - to zawsze działało na moją wyobraźnię. Do dziś uwielbiam zwiedzać stare katedry, czuję się jakoś mistycznie krążąc po wnętrzu romańskiej czy gotyckiej budowli, zaglądając w krużganki, zakamarki, a jeśli do tego jeszcze można zwiedzić krypty, katakumby ze starymi sarkofagami - nic więcej mi nie potrzeba. Mogę w takich murach przesiedzieć cały dzień, wyobrażając sobie ludzi, którzy wieki temu znajdowali się dokładnie w tym miejscu co ja. Pamiętam w opactwie westminsterskim widok grubego jak udo mężczyzny kloca drewna, który leżał jako próg w wejściu do jednej z kaplic. Na środku był o wiele węższy, drewno zostało wytarte i wyślizgane przez tysiące i tysiące stóp ludzi wchodzących do tejże kaplicy na przestrzeni kilku stuleci. W takich miejscach czuje magię i myślę, że to poczucie ma swoje źródło w lekturze tej książki.
        Zagadka jak to u Nienackiego jest piramidalnie prosta i niemożliwa do odgadnięcia jednocześnie. Właściwie po chwili zastanowienia każdy mógłby domyślić się odpowiedzi na pytania trapiące Tomasza, są one tak proste, że wydaje się, że leżą na wyciągnięcie ręki i co więcej nie ma żadnego innego sensownego wytłumaczenia, ale... ja w każdym razie nie wpadłem na to samodzielnie. Na swoje usprawiedliwienie mam tylko to, że zbytnio zachywacałem się treścią, aby w tym samym czasie próbować jeszcze samodzielnie dojść do rozwiązania.
        A wreszcie historie męsko-damskie, chyba w żadnej innej części nie potraktowane tak poważnie i obszernie. Z pozostałych znamy bowiem Tomasza, jako zatwardziałego kawalera, co prawda niezwykle wrażliwego na wdzięki pań (choćby w "Niewidzialnych" czy "Złotej rękawicy"), ale jednak upartego samotnika. Oczywiście w każdej występują kobiety, często odgrywające ważną rolę w fabule, ale żadna chyba nie wywołuje takiego fermentu jak Babie Lato. Tomasz, oględnie mówiąc, poświęca jej sporo uwagi i czyni spore wysiłki, aby jej opinia o nim była jak najlepsza. No i samo zakończenie, sugerujące szczęśliwy dalszy ciąg znajomości. Ale to też tylko dlatego, że miała to być książka samodzielna, bez kontynuacji. Dlatego już w "Skarbie Atanaryka" znajduje się wyjaśnienie, czemu znajomość nie przerodziła się w trwały związek. A tak całkiem na marginesie - wystarczy przeczytać reportaż samego Autora pt. "Tajemnice grobów i kurhanów" żeby zacząć podejrzewać, że i ten wątek może mieć jakieś źródło autobiograficzne.


2004 © http://www.nienacki.art.pl

Masz uwagi? Napisz
Hosting: www.castlesofpoland.com
Autor: Piotrek Szymczak.
1998.09.05 - 2008.08.20