"Niesamowity dwór" - recenzja



'Niesamowity dwór', Pojezierze, 1981 r.         Mimo, że Tomasz sprawdził się już kilkakrotnie w roli detektywa-tropiciela zaginionych dzieł sztuki, to tym razem jego przełożony, dyrektor Marczak, powierza mu teraz niespodziewanie stanowisko kustosza nowo organizowanego muzeum w prowincjonalnym miasteczku Janówka.
        Nikogo chyba nie zdziwi brak entuzjazmu nowo mianowanego kustosza, gdyż już na pierwszy rzut oka praca ta, w porównaniu z poprzednimi przygodami, dobrze znanymi z "Wyspy Złoczyńców", "Templariuszy" i "Księgi strachów", wydaje się monotonna i mało ciekawa, a dodatkowo okazuje się, że przyszli współpracownicy są wyjątkowo nieprzychylnie usposobieni do swego zwierzchnika. Jednak już począwszy od pierwszej nocy, spokojny sen muzealników zakłócają wielce tajemnicze wypadki, które z biegiem czasu coraz wyraźniej wskazują na to, że - oprócz trojga ludzi - stary dwór zamieszkują również istoty nadprzyrodzone.
        Podejrzewając początkowo jedynie czyjeś głupie psikusy, Tomasz z wolna zaczyna się domyślać, co kryje się za coraz liczniejszymi, niewytłumaczalnymi z pozoru zjawiskami. Otóż dwór kryje w sobie zagadkę, którą po ponad stu latach zapomnienia, odkrył zmarły niedawno właściciel, historyk-amator...

„W wężach splecionych, w koronie strąconej...”

        Pamiętam, że "Niesamowity dwór" był przedostatnią z serii o Samochodziku książką, którą przeczytałem (ostatnią były "Zagadki Fromborka" - nie licząc powstałego dużo później "Człowieka z UFO") i że polowałem na nią dość długo. Aż w końcu specjalnie zapisałem się do biblioteki miejskiej, w której katalogu znajdował się ten tytuł. Zdobywszy go wreszcie, zabrałem ze sobą na jakiś dalszy, niedzielny wyjazd do rodziny i podczas podróży przeczytałem od początku do końca w samochodzie, nie bacząc na przestrogi rodziców, że psuję sobie wzrok. Zdaje się, że ostatnie rozdziały czytałem już nawet po dotarciu na miejsce, nie wysiadając i nie witając się z kuzynami, dopóki nie dobrnąłem szczęśliwie do finału. Ciekawe, co oni sobie wtedy o mnie mogli pomyśleć. Choć może lepiej nie wiedzieć...
        Co takiego jest w tej powieści, że przykuwa bez reszty uwagę i nie pozwala oderwać się od lektury? Bo, że czar ten działa nadal to pewne. Wiem stąd, że ostatnio znów naszła mnie ochota przypomnienia sobie tej powieści, więc rozpaliwszy uprzednio ogień w kominku, zasiadłem wieczorem nad książką, za oknem zapadł wczesny grudniowy zmrok, co nawet odpowiadało porze roku, w jakiej rozgrywa się akcja, a ja - przy świetle jednej nocnej lampki, dla spotęgowania nastroju - czytałem dotąd, aż około trzeciej w nocy dotarłem do słowa "Koniec". W międzyczasie łowiłem uchem odgłosy zza okna: świst wiatru, skrzypienie konarów drzew, dziwne stuki i trzaski - i wyobrażałem sobie, że znajduję się właśnie w takiej ogromnej bibliotece, w wielkim, pustym dworze, a dookoła w mrocznych pomieszczeniach i ciemnym, ponurym parku na zewnątrz, czai się tajemnica...
        W takich warunkach o wiele łatwiej było wczuć się w przeżycia bohaterów, którzy zaskoczeni zostali niewytłumaczalnymi wypadkami dziejącymi się wokół nich. I właśnie w takim nastroju najlepiej czyta się o mrocznych i niesamowitych obrzędach, odbywających się przed ponad wiekiem w Janówce. I właśnie wtedy, pobudzone grą wyobraźni, mocniej zapadają w pamięć wszystkie wiadomości o XIX-wiecznych organizacjach wolnomularskich, których Nienacki nie skąpi. Do dziś pamiętam też takie na przykład zdanie: „po bokach fryzu, w części nieco cofniętej umieszczono w metopach między tryglifami motyw głowy byka”), wypowiedziane przy okazji sumiennie wykonywanej przez trójkę bohaterów inwentaryzacji dworu. Będę się powtarzać, ale cóż można przy tej okazji napisać ponad to, że Nienacki jak zwykle stara się - i to z dobrym skutkiem - niby opisując kolejne przygody Pana Samochodzika, przekazać jak najwięcej wiadomości, z dziedziny, którą akurat zajmuje się główny bohater. Pisząc: „przerwę opis, albowiem bardzo nie lubię chwili, kiedy czytelnik zaczyna przerzucać strony, szukając tej, gdzie zaczyna się akcja” Autor ma świadomość, jak ważne jest to, aby te encyklopedyczne wstawki były jednak ograniczone. Nie pozwala więc sobie na zbyt długie wykłady, nie dając tym samym możliwości opuszczania ich podczas lektury. I do tego jeszcze niby mimochodem strofuje pannę Wierzchoń: „Do rozwiązywania tego rodzaju zagadek nie wystarczą jedynie dobre chęci. Trzeba przedtem między innymi przeprowadzić setki nudnych inwentaryzacji, trzeba rozpoznawać dzieła sztuki, trzeba mieć kolosalną wiedzę.” A tak naprawdę jest to przekaz dla młodego czytelnika, złaknionego przeżywania przygód podobnych do tych, które są udziałem bohaterów. Ma on właśnie nabyć przeświadczenia, że zdobywanie wiedzy nie jest tylko udręką wymyśloną przez dorosłych, aby zatruć całą radość z młodości... Że nauka, prędzej czy później okaże się w życiu przydatna, że może owocować ona w tak piękny sposób, że bez niej traci się potencjalnie możliwość spotkania Przygody.
        Z ogromnym kunsztem - co znamy z innych powieści - zaplanowane zostało przez Autora zakończenie. Najpierw wszystko wydawało się stracone, przestępcy triumfując kradną zagadkę dworu, potem dzięki swojemu uporowi, sprytowi i wierze we własne siły Pan Samochodzik odgaduje prawdę, a pokerową zagrywką chce jednocześnie pognębić przeciwników i efektownie przedstawić wyjaśnienie tajemnicy. Jest to chyba jeden z najbardziej karkołomnych pomysłów Tomasza. Mam wrażenie, że swoje zrobił tu dużej klasy przeciwnik, rozgrywka z którym stanowi zawsze prawdziwe wyzwanie. Bo właśnie w tej powieści swój debiut miał najsprytniejszy z rywali Tomasza - Waldemar Batura. A ponieważ jako jedyny spośród nich powraca jeszcze kilkakrotnie, to wnioskować można, że i Nienacki jego właśnie uznał za najgodniejszego.
        Jeśli już mowa o postaciach bohaterów, to od samego początku brak mi tu było trzech harcerzy. Antek i Zosia, jakkolwiek mili i sprytni, nie wzbudzili aż takiej mojej sympatii, jak Tell, Sokole Oko i Wiewiórka. Być może tamtych traktowałem po prostu jak starych znajomych? Ale Nienacki zdecydował ostatecznie, że czas się z nimi rozstać, gdyż i w życiu Tomasza najwidoczniej zaszły duże zmiany. Nowe miejsce zamieszkania, nowe miejsce pracy. Bohater zaczyna conieco różnić się od swego stwórcy, ostatecznie przestaje być dziennikarzem i zostaje urzędnikiem. Chyba nie przypadkiem stało się to w czasie, gdy sam Nienacki wyprowadził się z Łodzi do Jerzwałdu. Jest to jednocześnie odosobniony epizod wśród przygód Samochodzika, gdyż tylko w opisanej tu historii ma on szansę robić karierę administracyjną, nie występując jedynie jako detektyw, przedtem amator, później zaś „referent do specjalnych poruczeń”. Lecz jak się okazuje, pojawiający się również po raz pierwszy dyrektor Marczak, który potem stanie się już na stałe szefem departamentu, decyzję te poprzedził głębokimi przemyśleniami.
        Doskonałym przerywnikiem dla tej dominującej atmosfery tajemniczości jest wspaniałe poczucie humoru Nienackiego, połączone tym razem ze sporą dawką autoironii - wystarczy przypomnieć sobie, jak na pytanie Tomasza: „A ja? Jak wyglądam?” panna Wierzchoń odburknęła: „Tak, jak i pański samochód” (a przecież chwilę wcześniej tenże samochód porównała do... karawanu), czy przezabawny dialog podczas pierwszego obiadu w stołówce FWP. Głęboko w pamięć zapadła mi również dewiza życiowa Bigosa: „Grunt się nie przejmować i mieć wygodne buty”, a także absurdalna rozmowa, jaka miała miejsce, gdy we dworze wizytę złożył sierżant Wąsik.
        Nie ma co prawda w tej powieści tego, co tak lubię w innych "Samochodzikach", a co przypominałoby mi moje własne przeżycia - rejsów po jeziorach mazurskich, biwaków w nadbrzeżnych lasach, wieczornych ognisk, przy których tak miło spędza się czas z przyjaciółmi, bliskiego kontaktu z naturą, surowego i pięknego życia z dala od telewizji, telefonów, zgiełku miasta. Nie ma zupełnie motywów związanych z pobytem nad wodą, tak ulubionych przez Pisarza, że zaowocowało to wreszcie doskonałą "Złotą rękawicą". Nie ma więc w ogóle okazji, aby zaprezentować wszystkie możliwości wehikułu. Ale w nadmiarze jest w niej to coś typowe dla twórczości Nienackiego, co rozpala wyobraźnię, pozwala wczuć się w działanie bohaterów, zrozumieć ich niepokoje i niepewność dziejących się wokół wydarzeń. Świat w książce został wykreowany przez Autora w sposób prawdziwie mistrzowski, nic nie wydaje się tam zbędne, nic nie zakłóca przeżywania wraz z mieszkańcami starego, tajemniczego dworu ich niezwykłej przygody. Podczas lektury mimowolnie zerkam wciąż w ciemność za oknem, czekając czy nie ukaże się w niej raptem coś, co pomoże wpaść na trop zagadki. I chociaż doskonale znam rozkład pomieszczeń w moim własnym domu, to wpatruję się przecież w mroczny korytarz, zastanawiając się, co też za chwile się z niego wyłoni.
        Ten cudowny nastrój pojawia się już we wstępie i potem z dnia na dzień, a raczej z nocy na noc, jest podtrzymywany i wzmagany poprzez zachodzące ciągle nowe, niewyjaśnione zdarzenia. Dodatkowo podkreślony został przez umieszczenie akcji nie jak to bywało zwykle w miesiącach letnich, ale na przełomie listopada i grudnia, podczas jesiennych szarówek, krótkich, deszczowych dni i ponurych długich wieczorów. „Dął silny wiatr, mżyło. Drzewa huczały groźnie. Chwilami, gdy wiatr, stawał się porywisty, przez park przetaczał się łoskot, jakby to nie szosa biegła jego skrajem, a tor kolejowy z pędzącym pociągiem. (...) zimny wiatr przeniknął nas chłodem. Rozkołysane stare drzewa w ogromnym parku szumiały jak wzburzone czarne jezioro.” Dla tego właśnie nastroju jest to książka, którą cenię i po którą sięgam równie często jak po ulubionych "Templariuszy", "Uroczysko" i "Złotą rękawicę".


2004 © http://www.nienacki.art.pl

Masz uwagi? Napisz
Hosting: www.castlesofpoland.com
Autor: Piotrek Szymczak.
1999.07.07 - 2008.08.10