Piotrek Szymczak: Śladami Pana Samochodzika do Wiłkokuku


        Od kilku tygodni szykowaliśmy się na wyjątkowo długi w tym roku majowy weekend. Tym razem wybierałem się ze znajomymi w okolice Augustowa. Oczywiście od razu byłem nastawiony na wizytę w Miłkokuku, choć przewidywałem, że ten wypad zajmie mi najpewniej niemal cały jeden dzień pobytu. Tymczasem po dokładnych ustaleniach, okazało się, że na bazę wybrany został wcale nie sam Augustów, a miejscowość Bierżniki - tylko kilka minut jazdy z Gib, cała wyprawa stała się więc o wiele prostsza, niż się z początku wydawało.
        Byłem naprawdę wzruszony, kiedy wróciwszy się z naszej kwatery do Gib, skierowałem się leśną przecinką w stronę wioski Wiłkokuk. Cały czas miałem w pamięci, że tą samą drogą jechał swoim wehikułem Tomasz w towarzystwie trzech harcerzy, aby w domku nauczyciela obejrzeć tajemniczy dokument templariuszy. Rozglądałem się, czy nie znajdę gdzieś miejsca, w którym lincoln Petersenów utknął w błotnistym strumieniu, Tomasz pierwszy raz zobaczył Karen, a Kozłowski zabrudził sobie garnitur wpadając w bajoro. Ale nie, droga cały czas była sucha, aż tumany kurzu podnosiły się za samochodem. Cóż... nie wszystko przecież musi być słowo w słowo, jak w książce...
        Wreszcie, kiedy przejechałem przez las kilka kilometrów, otworzył się przede mną nieco szerszy widok i ujrzałem, że dalsza droga prowadzi już brzegiem jeziora, z lewej strony natomiast rozpościerały się łąki.

Panorama Wiłkokuku
Panorama Wiłkokuku
Być może na tej łące Tomasz rozbił biwak. W głębi Jezioro Wiłkokuk

        Znów przez kilka minut jechałem wzdłuż brzegu, aż rozpoczęły się zabudowania zagubionej w lasach wioski - między drogą, a jeziorem wznosiło się kilka, czy kilkanaście drewnianych i murowanych chałup. Miałem zamiar objechać jezioro dookoła, ponieważ spodziewałem się jednak czegoś więcej, niż tylko tych kilku budynków. Niestety drugi brzeg był porośnięty lasem, a wjazdu do niego zabraniał znak ustawiony przez służby leśne. Wróciłem więc kilkaset metrów, zostawiłem samochód na skraju drogi i podszedłem do pierwszej z brzegu chaty.
        Na dźwięk dzwonka wyszedł z niej właściciel - bynajmniej nie miejscowy rolnik. Na pierwszy rzut oka wyglądało na to, że jest na letnisku. Potwierdził, że to co widzę - to cała wioska, plus budynki leśnictwa, które jak się okazuje przegapiłem wyjeżdżając z lasu nad jezioro. Opowiedziałem mu, że kręcę się po okolicy, ponieważ czytałem książkę, której akcja rozgrywała się właśnie tu. Mężczyzna był uprzejmy, ale nie zainteresował się tematem.
        Podziękowałem więc za informację i poszedłem na przełaj przez pola, oglądając i fotografując wioskę z dwóch kolejnych miejsc. Uznałem, że poszukiwania domku nauczyciela nie mają sensu, we wsi najwidoczniej nie było żadnej szkoły, a gospodarstwa w zasięgu wzroku wyglądały podobnie, jak to jedno, które odwiedziłem - byłem niemal pewny, że wszystkie zostały wykupione od dawnych właścicieli i zamienione na domki letniskowe. Nie była to zresztą klasyczna wioska, czyli domy stojące wzdłuż drogi, lecz raczej luźno rozrzucone zagrody w liczbie kilkunastu, które tylko z daleka tworzyły jakie-takie skupisko.

Czy to tu właśnie Tomasz wyjechał z wody wehikułem? Panorama Jeziora Zelwa, na lewym brzegu łąka, na której biwakował Bahomet         Wydedukowałem, że skoro Tomasz bawił się w ośrodku dziennikarzy, kiedy harcerze wystrzelili racę, potem przepłynął jezioro wehikułem i musiał jeszcze przejechać dwa kilometry przez las, to ośrodek nie mógł być położony nad tym samym jeziorem, co Miłkokuk, lecz nad innym leżącym w pobliżu. Na to drugie pasowało mi położone za wzniesieniem terenu Jezioro Zelwa. Objechałem więc je dookoła, docierając do wioski o tej samej nazwie, szukając miejsca, w którym mógłby się znajdować ośrodek dziennikarzy. Niestety, nic podobnego nie znalazłem na przeciwległym brzegu, jedynie dwie zagrodzone działki z domkami kempingowymi, ale bez pomostu wychodzącego w jezioro. Za to na sporym kawałku brzegu rozciągała się łąka, na której kiedyś Bahomet z żoną mogli rozbić biwak.
        Doszedłem więc do wniosku, że Nienacki zwyczajnie wymyślił ten ośrodek, podobnie jak błotnisty strumyk przecinający drogę dojazdową do wsi. Zatrzymałem się więc na zalesionym brzegu i sfotografowałem panoramę jeziora, przeszedłem kilkadziesiąt metrów i zrobiłem zdjęcie miejsca, w którym brzeg jeziora bardzo łagodnie schodził do wody - więc Tomasz właśnie w tym miejscu mógł teoretycznie wyjechać wehikułem, po tym kiedy harcerze zaalarmowali go o włamaniu do domku nauczyciela.
Leśnictwo Wiłkokuk położone nad brzegiem jeziora o tej same nazwie Leśnictwo Wiłkokuk Leśnictwo Wiłkokuk         Za plecami miałem jakieś zabudowania, kiedy podszedłem bliżej okazało się, że jest to właśnie Leśnictwo Wiłkokuk. Oczywiście zrobiłem kolejne zdjęcia.
        Skoro miałem już obfotografowany cały Miłkokuk skierowałem się w drogę powrotną. Dojechawszy do Gib skręciłem w stronę Bierżnik i wtedy...

        Jechałem już przecież tą drogą - pierwszego dnia przybywszy tutaj i nawet dziś wracając do Gib, ale przyznam, że przedtem nie rozglądałem się zbyt uważnie. Dopiero spory kawałek za Gibami zobaczyłem drogowskaz "Jezioro Pomorze 2 km." i zrozumiałem, że droga prowadzi równolegle do tego jeziora. A tym razem na pierwszym zakręcie szosy Giby - Bierżniki, tuż za mostkiem nad niewielką rzeczką, zwróciłem uwagę na sporą, niebieską tablicę z napisem "Ośrodek..." i dalszym ciągiem, którego nie zdążyłem doczytać.
        Zatrzymałem więc samochód, wrzuciłem wsteczny bieg i podjechałem do tej tablicy... a potem zdecydowanym ruchem skręciłem kierownicę i zjechałem z asfaltu na leśną przecinkę. Napis na tablicy głosił bowiem: "Ośrodek Wypoczynkowy Związku Zawodowego Pracowników Prasy, Radia i Telewizji". Samą tablicę oczywiście widziałem już, kiedy tylko przyjechałem z Warszawy, ale wtedy również przejechałem zbyt szybko, aby dokładnie ją odczytać. Nie sądziłem po prostu, że to aż tak blisko.
        Leśna drożyna, niemal dokładnie szerokości samochodu, zaprowadziła mnie aż przed bramę Ośrodka. Wysiadłem i poszedłem wzdłuż ogrodzenia, aż nad brzeg. Wtedy zobaczyłem wspaniałą panoramę Jeziora Pomorze i... pomost, na którym w "Templariuszach" podczas balu Tomasz rozmawiał z Karen, Kozłowskim i Petersenem.
Panorama Jeziora Pomorze, z lewej Ośrodek Dziennikarzy Pomost w Ośrodku Dzinnikarzy, tu Tomasz rozmawiał z Karen i Peteresenem         Zrobiłem więc dwie fotki - panoramę jeziora i lekkie zbliżenie tego pomostu. Potem stałem dłuższą chwilę napawając się tym, że jestem w miejscu, które tyle razy widziałem oczyma wyobraźni, czytając mojego ulubionego Samochodzika.
        Próbowałem sobie wyobrazić, jak mógł wyglądać ten pomost późnym wieczorem, rozświetlony i pełen gości, rozmawiających ze sobą i rzucających w stronę Tomasza docinki na temat wehikułu... Jak nagle nad ciemną ścianą lasu na drugim brzegu wykwita jaskrawa raca wystrzelona przez Wilhelma Tella... Jak Tomasz porzuca w tańcu swoją partnerkę, pędzi do samochodu, wsiada do niego i pełnym gazem wjeżdża do wody, a przerażeni dziennikarze próbują mu w tym przeszkodzić... Jak potem wszyscy na wyścigi wsiadają do zacumowanych motorówek i odbijają, płynąc szerokim śladem pozostawionym przez wehikuł, kierując się w stronę pobliskiej wioski...

        Spędziłem w okolicy już niemal cztery godziny i uznałem, że czas wracać, tym bardziej, że obiecałem sobie powrócić tu przy ponownej bytności w Bierżnikach, mniej więcej za rok.


        Tak nawiasem mówiąc (to już nie jest związane z Samochodzikiem), wycieczka rowerowa z samych Bierżnik do granicy litewskiej zabrała nam około pół godziny jazdy przez przepiękne lasy. Sama granica, to oczywiście nic ciekawego - pas wyciętych drzew i słupy betonowe co paręset metrów, nasze i litewskie na zmianę.
        Natomiast na pewno dobrym pomysłem była wycieczka na Litwę przez pobliskie przejście w Ogrodnikach. Kiedy na granicy kupowałem "zieloną kartę", spytałem przy okazji, dokąd warto pojechać na kilkugodzinną wycieczkę. Usłyszawszy, że do Wilna jest tylko sto pięćdziesiąt kilometrów (mój atlas Polski nie obejmował już tego miasta, więc nie wiedziałem tego przedtem), bez wahania zdecydowałem się na tę wyprawę. Dodam tylko, że droga była nadspodziewanie dobrej jakości, w dodatku niemal całkowicie pusta, więc dojazd zajął mi trochę ponad godzinę. A samo Wilno to piękne miasto, a przynajmniej ta jego część, którą zdążyłem zwiedzić przez pięć godzin pobytu.


2004 © http://www.nienacki.art.pl

Masz uwagi? Napisz
Hosting: www.castlesofpoland.com
Autor: Piotrek Szymczak.
2001.05.30