Krzysiek Szuba: Śladami Pana Samochodzika do Wiłkokuku i Malborka


        Było to w lipcu 2001 roku.

        „Załadowaliśmy bagaże, zajęliśmy w wehikule miejsca. Ranek był piękny, słoneczny, zapowiadał się dzień bardzo pogodny (...). Wyruszyliśmy więc ze świadomością, że czeka nas wiele pięknych dni i wiele ciekawych przygód.”

        Podobnie jak Pan Samochodzik zatrzymaliśmy się w Białymstoku, gdzie zjedliśmy obiad w obrzydliwie drogiej restauracji hotelu Cristal.

        „Z Augustowa pomknęliśmy asfaltową szosą na Przewięż, przez przesmyk między Jeziorami Białym i Studzieniczym. Rozpoczęła się Puszcza Augustowska, lasy i lasy ciągnące się po obu stronach drogi.”

Kapliczka przy leśnej drodze do Wiłkokuku (ok. 97 kB)         Około południa „dojechaliśmy do Gib, małej miejscowości nad jeziorem Gieret.” Według wskazówek autora skręciliśmy w prawo, w asfaltową szosę do Rygola, by dosłownie po kilkudziesięciu metrach „skręcić w leśną drogę omijającą jezioro Pomorze”, prowadzącą do Zelwy. Z powodu nierówności terenu poruszamy się tą drogą z niewielka prędkością. Dlatego bez trudu lokalizujemy kapliczkę, wspomnianą przez Malinowskiego, w liście z propozycją sprzedaży dokumentu templariuszy. Kapliczka wygląda zupełnie inaczej niż opisana w książce - jest to skrzynka z Matką Boską, zawieszona wysoko na sośnie. W kwiatach przyczepionych pod nią zostawiamy list do Samochodzika z żądaniem napisania jeszcze jednej powieści o swoich Przygodach.
Jezioro Zelwa. Czy to tu Bahomet łowił ryby? (ok. 68 kB)         Za leśniczówką droga obniża się do kanału łączącego jezioro Zelwa z jeziorem Wiłkokuk, którego nazwę w "Templariuszach" zmienił Autor na Miłkokuk. W tym miejscu utknął samochód Petersenów, ale dziś jest tu porządny mostek. Stąd do wsi jest już tylko kilometr, a nie cztery jak się panu Tomaszowi zdawało. A do tego miejsca jest z Gib nie dziesięć, a tylko sześć lub siedem kilometrów.
        Pierwszy dom Wiłkokuku stoi tuż obok drogi, ale następne dopiero w pewnej odległości. Połowa z nich jest całkiem nowa, a żaden nie jest już kryty słomą.

        „Nieco z boku stała samotna chałupa, w której mieściła się wiejska szkółka. Domek nauczyciela znajdował się za szkołą - drewniany, mały, ogrodzony niskim żywopłotem.”

Wiłkokuk - domniemana szkoła (ok. 73 kB)
Domek nauczyciela w Wiłkokuku (ok. 86 kB)

        Na szkołę typujemy nieco większy dom, stary, ale pięknie utrzymany i rozmawiamy z jego właścicielką. Dowiadujemy się, że od miesiąca, czyli od śmierci męża, mieszka ona samotnie, a jesienią wyprowadzi się do córki i wtedy dom zostanie sprzedany. Mamy więc szczęście, tym bardziej, że będąc mieszkanką Wiłkokuku już od ponad pięćdziesięciu lat, stanowi ona prawdziwą kopalnię wiadomości o wsi.
        W tak małej wiosce nie było nigdy szkoły, ale w domku obok naprawdę mieszkał kiedyś nauczyciel. Był to zdolny chłopak, który w tym domku urodził się i wychował. Po ukończeniu technikum wybierał się na studia, niestety właśnie wtedy zmarł mu ojciec, co uniemożliwiło realizację planów życiowych. Mimo to został nauczycielem w pobliskiej Zelwie. Po kilku latach zmienił pracę, rozpił się i zmarł na skutek nieszczęśliwego wypadku. Jego żona zabrała wkrótce do siebie wymagającą opieki teściową. Od tego czasu ich mały domek pod lasem stoi pusty. W oknach widnieją ciągle nienaruszone szyby - z wyjątkiem jednego, tylnego okna od strony lasu. Jest ono zabite dyktą, żeby żaden Mysikrólik nie dostał się niepostrzeżenie do środka.
        Również domek w sąsiedztwie stoi pusty, a jego właścicielka przebywa w Domu Opieki Społecznej. Opuszczonych gospodarstw jest zresztą we wsi więcej. W Wiłkokuku jest osiem czy dziewięć domów, a mieszka w nim na stałe siedmioro mieszkańców. Obecnie osada jest przysiółkiem Zelwy.
        Jeszcze chwila kontemplacji nad uroczym jeziorem Wiłkokuk i wracamy. Jak powiedział harcerzom Samochodzik: „szukajcie mnie nad Jeziorem Pomorze. Dwa kilometry stąd. Od leśniczówki w prawo traficie nad małą zatoczkę ogromnego jeziora. Tam rozłożę się obozem.” Trafiliśmy łatwo, był tam nawet leśny kemping, ale bez namiotów i ani śladu Samochodzika. Opis jeziora, który podaje Wiewiórka jest może i zgodny z rzeczywistością, ale samemu nie będąc wiewiórką, nie mogłem wspiąć się na sosnę, a z dołu nic nie widać. Według mapy nie ma na pewno żadnej wysepki w miejscu, gdzie Marycha wypływa z jeziora.
        Wreszcie pod wieczór udajemy się do ośrodka dziennikarzy, a ściślej Związku Zawodowego Pracowników Kultury, Prasy, Radia i Telewizji, na cyplu nad jeziorem Pomorze. Dzięki fałszywym informacjom uzyskanym w sklepie, zapewne od potomków Batury, szukamy go w Kuklach, zamiast w Posejnelach, w dodatku nie zauważyliśmy po drodze tablicy informacyjnej. Po długim błądzeniu po lesie zostawiamy samochód i pieszo docieramy do ośrodka. Na parkingu przed bramą zauważam białego lincolna - czyżby Petersenowie znowu zawitali w te strony? A może tylko mi się zdawało, że to lincoln?

Ośrodek Dziennikarzy nad Jeziorem Pomorze (ok. 81 kB)         „Brzeg był dość wysoki, porośnięty sosnowym lasem. Między drzewami stały kolorowe domki campingowe, a u szczytu cypla zbudowano dość duży murowany budynek. Na dole mieściła się w nim przechowalnia kajaków i motorówek, na górze była stołówka i sala klubowa z wielkimi oknami, przez które widziało się wspaniałą panoramę jeziora i przeciwległy wysoki brzeg.”

        Wszystko jest jak w opisie, tylko zamiast stołówki jest kawiarnia. W sali klubowej zamiast dancingu jest stół do ping-ponga. Woda w jeziorze jest tak czysta, że dzieci łowią raki rękami. Tutaj czas stanął w miejscu.
        Teraz już możemy wracać... ale nie tak szybko. Gdzie właściwie jest nasz samochód? Dotychczas pytaliśmy po lesie o ośrodek, teraz pytamy napotkanych ludzi o samochód. Oczywiście nikt nie wie gdzie on jest. Wreszcie znaleźliśmy...

        „Obiad zjedliśmy w Augustowie. O piątej po południu wyruszyliśmy do Koziego Rynku. (...) Jechaliśmy przez ogromne lasy Puszczy Augustowskiej. Po osiemnastu kilometrach zobaczyliśmy drogowskaz - deseczkę z napisem: Kozi Rynek. Dookoła rozciągał się gęsty las, nigdzie ani śladu domku czy leśniczówki. Prawdziwa puszcza pełna ... gzów.”

        Święte słowa!

Kozi Rynek (ok. 65 kB)         „Tymczasem dojechaliśmy do rozstaju dróg. Znajdował się tu drugi drogowskaz z napisem Kozi Rynek. Ale jego strzałka prowadziła do... nieba.”

        My mieliśmy więcej szczęścia i trafiliśmy na uroczysko. Obeszliśmy je ścieżką dydaktyczną. W ciemnym i ponurym, mimo słonecznej pogody, miejscu znajduje się grób powstańców styczniowych. Ale przecież Samochodzik tu nie dotarł. My spotkaliśmy tylko dwóch szalonych motocyklistów, którzy przemknęli przez puszczę.

        „W godzinę później jechaliśmy do Malborka.”

        Któż nie był w sławnym Malborku - stolicy krzyżackiego państwa. Zamek również dziś zwiedza się z przewodnikiem, a opis z "Templariuszy" jest w zasadzie wierny. Może z jednym wyjątkiem - w gdanisku nie było żadnej zapadni i nikt nie leciał do fosy - to tylko legenda. Informację tę powtarzam za przewodnikiem.
        Również i ja o mało nie zostałem uwięziony w celi Kiejstuta! Gdy się trochę zamyśliłem, usłyszałem leciutki pisk zawiasów... Czyżby po zamkowych korytarzach krążył wciąż powieściowy Bahomet ze swoją żoną??? Udało mi się jednak na czas wydostać z pułapki i... okazało się, że to żona chciała zrobić mi dowcip, żebym lepiej wczuł się w to, co w tym miejscu przeżył Tomasz.
        Do zobaczenia w Kortumowie! Według wszelkich znaków na niebie i ziemi prototypem Kortumowa były Chwarszczany na Pomorzu Zachodnim. Ale o tym następnym razem.

        A cytaty znajdźcie sobie sami... :-)


2004 © http://www.nienacki.art.pl

Masz uwagi? Napisz
Hosting: www.castlesofpoland.com
Autor: Krzysiek Szuba.
2003.10.14